23 lutego 2007

Semestr II - pierwszy tydzień

Jakoś go przeżyłem. Tydzień wstawania o 4:40... można się przyzwyczaić, aczkolwiek pierwsze dni są ciężkie, nawet bardzo. Najgorsze momenty dnia zdarzają się o 6, 10, 15 i 18... często wtedy kiedy zaczyna brakować kawy... Czasem wtedy, kiedy czekam na zajęcia i się cholernie nudzę.. no ale różnie z tym bywa. Zazwyczaj biorę jakąś książkę i czytam albo zeszyt i robię zadania. Cóż, skoro wcześnie wstaję, muszę też wcześniej zasypiać.. I tak idę do łóżka między 22 a 23 (bliżej tej piereszej godziny). W sumie, to fajnie się dojeżdża. Można sobie dużo poczytać w pociągu.
Coś konkretnego.. hmm, większość zajęć była lajtowa. Z matmy oczywiście jechaliśmy już ostro, o macierzach się uczyliśmy, potem w sumie nic i jedynie trochę zrobiliśmy z teorii automatów i arytmetyki systemów cyfrowych.. ale nie więcej jak po jednej kartce. No i angol, tu robiliśmy (po matmie) najwięcej, hehe. W czwartek po zajęciach odwiedziłem bibliotekę, pożyczyłem sobie 3 książki, w poniedziałek pójdę po prawd. kolejne 3... jakiś zbiór zadań do PE i coś do elektroniki... powinno wystarczyć. Przyszły tydzień to kartkówka z matmy, zajęcia z PE :/ i wcześniejszy weekend, bowiem już przed 12 będę po zajęciach (pomijam fakt, że pociąg mam o 13:43). Pierwsze obawy co do elektroniki na szczęście nie były uzasadnione. Przedmiot w porównaniu do PE podobno jest łatwiejszy, a i koleś jest o niebo lepszy od grzechcy. W sumie na tym pierwszym wykładzie dzisiejszym już takim się pokazał. Cóż, zaliczenie z tego semestru zależy od 3 kartkówek. Mało tego, to zaliczenie będzie również zadaniową częścią egzaminu po 3-im semestrze, a więc do egzaminu będzie się trzeba pouczyć "tylko" z teorii. Do tego dojdą laborki, będziemy jakieś ciekawe (lub nie) układy, itp. Prawdopodobnie w połączeniu z teorią automatów może być bardzo ciekawie na tych laborkach. Dzięki TA będziemy mogli zaprojektować np. prosty kalkulator - dodawanie, odejmowanie, mnożenie, możliwe że i dzielenie. Dzisiaj też miałem pierwsze laborki z fizy. Właściwie to tylko takie wprowadzenie do tego przedmiotu - zapoznanie się z regulaminem laboratorium i przepisami BHP. Nuda. Potem koleś podyktował nam kolejne ćwiczenia, jakie będziemy robić na zajęciach. I tak, już za dwa tygodnie będę wyznaczać momenty bezwładności jakichś ciał.. miło... dobrze, że tych zajęć będzie około 6 w semestrze...
Z innej strony, o moim tygodniu mogę powiedzieć tak: jest dziwny. Tzn., mam dość sporo przerw i czekania na pociągi do domu. Lub czekania na zajęcia. Niestety, w ciągu całego dnia z/do rybnika jedzie aż 11 pociągów (w tym 3 pospieszne, z czego chyba dwa tylko w sezonie). I tak: rano zawsze jadę wcześnie, tak że o 8 jestem na uczelni. Z powrotem pociągi mam o 13:43, 14:36, 15:36 (mogły mieć większy rozrzut czasowy, no ale trudno). Jak nie zdążę na ten ostatni to mam jakiś po 18. Oczywiście, istnieje opcja przez katowice, ale szkoda mi kasy na dodatkowy bilet, w końcu mam miesięczny ;-) No i tak, w poniedziałek kończę 0 11.15.. co drugi wtorek też o 11.15, ale w tygodniach nieparzystych do 15:15.. co i tak będzie sukcesem, jeśli te zajęcia o tej godzinie będą się kończyć (trzeba być przygotowanym, że będę kończyć nawet o 17.30). W środę mam na 12 a kończę o 14.30 - programowanie.. najpierw wykład nieobowiązkowy (chyba że jest kolokwium). No ale C słabo znam (czyt. prawie wcale nie znam), więc raczej będę chodzić na wykład... Czwartek zdaje się być najbardziej hardkorowy (po wtorku): start o 9 finisz o 15. I tylko 3 przerwy 15-minutowe. WF, TA i ASC. W sumie ciekawe zajęcia :-) No i piątek, to wykład z elektroniki na 10.15 i potem co drugi tydzień laborki z fizy do 13.30. Póki co, ćwiczeń z elektroniki mam nie mieć, jednak za parę tygodni będę mieć co tydzień. Szkoda tylko, że koleś chce je robić po laborkach, co będzie oznaczać, że koniec zajęć będę mieć o 15.15.... (mógłby zrobić wykład o 8.30 a po nim ćwiczenia...) I cóż... jest dziwny, mam dużo czasu.. zarówno przed jak i po zajęciach. 2 razy w tygodniu (plus co drugi tydzień) będę w domu o 17.30 w pozostałe dni raczej o 15.30... wolałbym tą drugą opcję za każdym razem.. no ale nie można mieć wszystkiego ;-)
Poza tym, muszę zapłacić za warunek z PE - 160zł. Muszę się jeszcze dowiedzieć, czy mogę zapłacić przez internet (nie chce mi się 1. wychodzić z domu 2. płacić opłaty na poczcie/punkcie płatniczym). W każdym bądź razie, indeks mam zdany w dziekanacie.
Na koniec o uczelni wymienię może cociekawsze nazwiska wykładowców: Jondro (matma), Kolano (PK), Podeszwa (TA), Kidoń (El), G.(PE), Łoś i Awsiuk (fizyka). Ten ostatni nadaje się na pułkownika. Mam wrażenie, że ma problemy z myśleniem i mówieniem jednocześnie (co akurat w wojsku nie jest wymagane), co oznacza że potrafi robić przerwy co 3 sekundy lub co 3 słowa (na kolejne 3 sekundy). No chyba, że coś czytał, to był w stanie jednym tchem powiedzieć nawet 6 słów, ale potem były dłuższe przerwy. Poza tym, po Jondrówce-atomówce (nie, ja ją bardzo lubię, tylko ma bardzo ciekawe nazwisko) jest najgłośniejszym wykładowcą... właściwie to nie tylo co wykładowcą, ile opiekunem laboratorium, prowadzącym zajęcia. Na sam koniec dodam, że lubi walić pięścią w stół, choć zdanie wypowiadane nie potrzebuje tak silnego akcentu. Biurko też nie.

A poza uczelnią? Prawie nic nie słychać... jutro idę na urodziny do siostry. Jutro też muszę zadzwonić do kolesia się spytać, kiedy mam exam z prawka. Nic więcej... szkoła to jednak ciekawy temat do rozmowy/monologu/przemyśleń ;-) Przemyśl to sobie :-P

18 lutego 2007

Melancholia... ???

Hmm, masakrycznie się coś ostatnio czuję. Nic mi się nie chce, ciągle mi się nudzi, nie wiem, co mogę robić, gry w większości nudzą szybko.... a jutro powrót na uczelnię i tak do czerwca. Potem sesja znowu zapieprzać, nie zdać kochanej elektry, wakacje, wrzesień, przy odrobinie szczęścia zdać elektrę (marzyciel) i pokazać fakolca grzechcy... Ehhh, trudno. Mam nowy plan, jutro jadę na angol na ósmą.. zresztą, możecie sobie poczytać, jaki mam plan w kalendarzu. Jest gdzieś w linkach. Dalej sobie czytam Pratchetta, co mam innego robić? A prawko.. hmm, trza zapłacić za exam i potem czekać.. się okaże. Ależ mi się nic nie chce... i tak dużo napisalem, prawda?

12 lutego 2007

Stirb nicht vor mir...

Może wreszcie coś napiszę na tym blogu? W sumie, to było do przewidzenia, że pewnego dnia będę mniej pisać, no ale co z tego?

Wzięło mnie ostatnio na słuchanie Rammsteina, stąd niemiecki tytuł notki.. który pochodzi od jednej z piosenek, ktora ostatnio mi się nawet bardzo spodobała.. W sumie, gdyby nie głos Lindemanna to mogłoby się wydawać, że to nie jest Rammstein.. ballada jak się patrzy, jeszcze do tego przeplatają się głosy jakiejś babki... Sharleen Spiteri.. tak tytuł głosi przynajmniej.

Cóż poza tym.. zdałem wreszcie fizykę, na te marne 3, no ale jest.. za to elektrotechniki nie zdałem (to ci nowość). Będzie waruneczek i w drugim semestrze będę musiał zdać ten durny przedmiot.. inaczej znowu warunek i za rok nadal będę chodzić na zajęcia z tego przedmiotu.. co nie uważam, za rzecz przyjemną :/
No i wreszcie ferie się zaczęły. Ale trwają tylko tydzień.. więc szybko to zleci i potem znów się zacznie.. może by tak poszukać pokoju/mieszkania do wynajęcia?

Zastanawiam się też, czy wreszcie po termin egzaminu z prawka nie jechać... i tak pewnie nie zdam, zresztą, na co mi samochód? Tak łatwo można się zabić...

Nie wiem, co jeszcze mogę tu napisać.. czytam sobie "Ciekawe czasy" Pratchetta. Kolejna niezła powieść tego angielskiego pisarza. Rozwalił mnie jeden fragment... Nie będę przytaczać całego, bo to by za dużo zajęło. W każdym bądź razie, Srebrna Orda, regiment złożony z 5 barbarzyńskich bohaterów, którzy równie dobrze mogli by być przodkami, szedł niezwyciężenie przez wewnętrzną część wielkiej stolicy, zwaną Zakazanym miastem, czymś połączenie lochów i ogólnie długich korytarzy. Natrafili na jednego z tych żołnierzy - gwardzistów, którzy nie grzeszyli inteligencją, za to masą jak najbardziej. Zapytany, czy woli zginąć broniąc cesarza czy też żyć...
"Jedna Wielka Rzeka zadudnił od myślowego wysiłku.
- Myślałem, że raczej bym se pożył - rzekł.
Człowiek z diamentami w miejscu, gdzie powinien mieć zęby, po przyjacielsku klepnął go w ramię.
- Zuch chłopak - pochwalił. - Przyłącz się do ordy. Przydasz się nam. Może jako machina oblężnicza.
- Kto wy? - zapytał.
- To jest Dżyngis Cohen - wyjaśnił Saveloy. - Sprawca wielkich czynów. Zabójca smoków. Niszczyciel miast. Raz kupił jabłko.
Nikt się nie roześmiał. Saveloy już dawno odkrył, że ordyńcy nie pojmują samej koncepcji sarkazmu. Pewnie nikt go na nich nie próbował."

Dla niewtajemniczonych dodam, że koleś wiele razy wrzuca do swego tekstu tego typu ciekawych zdań... przy których można wybuchnąć śmiechem ;)

Ciao!

8 lutego 2007

Bleh

Nie mam ochoty nic tu pisać.. w ogóle nie mam na nic ochoty. Chwyciłem mega doła i mam ochotę się zakopać.

2 lutego 2007

NFŻ i WSK

Nienawidzę fizyki, żałuję wyboru studiów.. kuffa... rok w plecy, prawdopodobnie, bo nawet jeśli wreszcie zaliczę tą przeklętą fizę to i tak nie zdam elektrotechniki. Więc prędzej czy później pożegnam się z PolŚl. I jakoś w tej chwili tego nie będę żałować. Szkoda tylko, że się jednak nie dostałem na studia... wtedy bym albo gdzie indziej poszedł albo na zupełnie inny kierunek.. szkoda.

BTW, wiadomo, ale napiszę. Nie zdałem fizy. Nawet zadań, choć byłem pewien, że mam choć jedno dobrze zrobione.

Child in time

Ostatnio sobie przypomniałem o kilku rzeczach... o zespole, którego dawno nie słuchałem i o grze, w którą dawno nie grałem, a zawsze spędzałem przy niej wiele czasu. O grze będzie krócej, więc powiem tylko tyle, że jest nią Championship Manager. Wiem, że mało osób interesuje ta gra, więc nie piszę więcej na jej temat, jak tylko tyle, że gram już trzeci sezon i nie idzie mi tak źle ;)

A jaki to zespół? Myślę, że wiele osób powinno się już domyślić, o jakim zespole mowa. Tytuł już wskazuje na nich. Child in Time to jedna z ich najlepszych kompozycji. Jako ciekawostkę podam, że piosenka ta ma już ponad 36 lat ;) a więc mowa tu o .. hmm, nie chcę powiedzieć starym, ale o bardzo doświadczonym zespole, mającym wiele za sobą, w tym długą przerwę niebytu. Nie tak dawno byli w Polsce. Cóż, nie słuchałęm ich na tyle, by jechać na ich koncert, choć pewnie jakbym namówił szwagra, to bym pewnie pojechał ;) Wiecie jaki to zespół? Jeśli jeszcze nie wiecie, zajrzyjcie na last.fm, jest gdzieś link po prawej stronie.

Deep Purple, bo o nich mowa, to klasyk rocka. Zespół powstał w 1968 roku, w 1976 został rozwiązany. Myślę, że był to najlepszy okres dla zespołu, szczególnie lata 1970-1974, kiedy zespół grał w najbardziej znanym składzie (spieszę doinformować, że zespół w swej historii wielokrotnie zmieniał skład), a mianowicie: Ian Gillian (voc), Ritchie Blackmore (g), Jon Lord (key), Roger Glover (b) i Ian Paice (dr). Tylko perkusista jest w zespole cały czas, natomiast klawiszowiec opuścił zespół dopiero w 2002r. W tym okresie zespół wydał 3 świetne płyty: Deep Purple in Rock, Fireball i Machine Head. Najważniejsze utwory to: Child In Time, Speed King i Flight of the Rat; Fireball i The Mule oraz Smoke On the Water, Lazy i Space Truckin. Poza tymi albumami bardzo dobrymi kawałkami są: Rat Pat Blue (Who Do We Think We Are), Blind (Deep Purple), Kentucky Woman, Anthem i River Deep - Mountain High (The Book of Taliesyn) oraz And The Address i Hush (Shades of Deep Purple). Narazie dalej nie wyszedłem, jeśli chodzi o ramy czasowe, po prostu, te albumy zmieściły się na jednej płytce i do tej pory nie wyciągałem tej płyty :) Poza wymienionymi na płytce zmieściły się dwa albumy koncertowe (raczej takie se :P) i albumy studyjne: Burn i Stormbringer. Na tej drugiej jest całkiem fajny utwór Soldier of Fortune, reszta piosenek jakoś nie zapadła mi w pamieci ;) Więcej możecie sobie poczytać na wiki.

W środę widziałem się z moim Skarbem, ale chyba obydwoje trochę za bardzo przemoknęliśmy i zmarzliśmy... ona jest teraz chora, chociaż nie wiadomo, czy to przez tą pogodę czy nie została zarażona przez brata... Ja względnie jestem zdrowy, chociaż momentami mam wrażenie, że mam ciepłe czoło ;)

Poza tym, nic się ciekawego u mnie nie dzieje. Jak zwykle. Ot siedzę w domu i gram w CeeMa. Słucham Purpli. Powinienem się uczyć fizy, ale cholernie mi się nie chce. Zadania może i zdałem na 3, ale teorii wątpię... no chyba, że tak minimalnie na 3.. ledwo ledwo.. w co i tak wątpię.


Ostatnio naszła mnie myśl, że chyba jednak nie studiuję informatyki, więc nie studiuję na tym kierunku, jaki chciałem. Bo jak inaczej to nazwać? Jeden przedmiot stricte informatyczny (programowanie), dwa elektroniczno-techniczne (elektrotechnika i teoria automatów), dwa ścisłe (matma i fiza) i dwa inne... W drugim semestrze wcale nie będzie lepiej: jeden przedmiot informatyczny (programowanie), trzy albo i nawet cztery elektroniczno-techniczne (elektrotechnika, elektronika, teoria automatów i arytmetyka układów cyfrowych), nadal dwa ścisłe (matma i fiza [laborki]) i dwa inne... W trzecim z tego co pamiętam dojdą podstawy informatyki.. ale to i tak nadal mało informatyki.. Z elektry jest też coś takiego, że jak się nie zaliczy pierwszego semestru to owszem, można w zajęciach drugiego semestru uczęszczać, jednak traci się jeden termin egzaminu i takie tam nieciekawe rzeczy. W związku z czym, nawet jak teraz zdam fizę, to przypuszczalnie drugiego semestru nie zaliczę i wylecę. No chyba że na warunek iść :| ale szkoda kasy na to gówno, zwane elektrą... Trudno

Może potem się pouczę wreszcie fizy, aczkolwiek mam wątpliwości, bo Ania przyszła :/ ...

cya