28 stycznia 2007

End of weekend

A co mi tam, napiszę coś na koniec dnia.
Sobota należała do tych dni, które minęły stanowczo za szybko. Mimo mrozu, śniegu, zimna, stania na przystanku pół godziny przemoczenia i w ogóle zimna ;) uważam tą sobotę za jeden z tych dni, które uwielbiam. Nie będę pisać, że rano odśnieżałem plac albo wieczorem oglądałem mecz Polaków (ktorzy rozgromili Tunezję), bo to nie były najważniejsze punkty dnia. Najważniejsze było to, co się wydarzyło między ok. 11 a 17... Byłem w Tychach. I nie sam :)
Co z tego, że autobus się spóźnił pół godziny.. Skoro jak tylko przyjechałem do Tychów od razu spotkałem się z moją drugą połówką :) Pospacerowaliśmy sobie, pogrzaliśmy przy herbatce między innymi ;). Czemu tylko ten czas tak szybko zleciał? Widzieliśmy się te 5 godzin, byliśmy caly czas razem.. ale ten czas nieubłagalnie szybko nam zleciał... Ale w sumie to zawsze tak jest... niestety. Czas między spotkaniami dłuży się niemiłosiernie, a gdy już do niego dojdzie, to wtedy jakby nabrał tempa.. Koniec końców, musieliśmy się rozstać... ale chyba już w środę znowu się zobaczymy! :D i to mnie cieszy... w końcu, musi mnie ktoś pocieszyć niezdany egzamin z fizy ;) hehehe, a może go jednak zdam? :P to będzie miał kto cieszyć się ze mną :)


Dzisiaj natomiast niemal nic się nie działo... ta, to co zawsze w niedzielę. Oglądałem mecz Słowenia-Polska. Polacy zdeklasowali rywali i zajęli pierwsze miejsce w grupie. We wtorek ćwierćfinał, w którym zagramy z Rosjanami.. oby nasi to wygrali ;) wtedy już walczymy o medal. Mam nadzieję, że brąz chociaż będzie, jest na to szansa, myślę, że nie będzie tak źle :) Poza tym, próbowałem zrobić zadanie.. z programowania. Cóż, "wrong answer" dostaję za każdym razem, choć uważam, że zrobiłem to dobrze.. no ale trudno, nie mam punktu... Zrobiłem sobie również odpowiedzi z pierwszego terminu z teorii... będę się z tego m.in.uczyć, możliwe, że koleś da te same zadania (oby!). Jutro więc czeka mnie dzień z fizyką.. niestety.



(byle do środy...)

3mta się i nie puszczajta się! ;)

26 stycznia 2007

Wybór, pech, myśli...

Uwaga, może to być dość długi post.. nie wiem jeszcze, ile napiszę, to w sumie nigdy nie jest pewne ;), ale sądzę, że będzie w okolicach do tej pory najdłuższej notki... no to dzieła. Aha, jeśli dojdziesz do końca napisz komentarz, że przeczytałeś/aś. A jak nie doczytasz to napisz, żebym przestał pisać tak długie notki, bo nikomu się tego czytać nie będzie chciało ;-) droga wolna. Wolność słowa dla wszystkich!


Zacznę może od tego, co się dziś wydarzyło. Przyjechałem do Pszczyny przed 6, wsiadłem sobie do pociągu, który ledwie przyjechał z Rybnika. Właściwie, to miałem na samym początku napisać, że sądziłem, że PKP już mnie w niczym nie zaskoczy. Jakże się myliłem! Bynajmniej, nie chodzi tu o to, że pociąg przyjechał punktualnie, był wygodny, itp. Nie. Zaraz po tym jak się rozgościłem i zacząłem czytać książkę przyszedł konduktor i mi mówi, że się przestawiać będą.. no ale jedziemy do Rybnika. No OK... ale - po co się przestawiać? Przecież pociąg stoi na właściwym torze, na właściwym peronie... wtf? No OK. 6:15 pociąg rusza... w kierunku bocznicy. No OK. Dojechaliśmy za sygnalizator i stoimy na torze komunikacyjnym.. no spoko, musimy stąd zjechać, bo tym torem jeżdżą pociągi z Katowic do Bielska lub Wisły... No ale czekam, maszynista wrócił na początek pociągu (niosąc jak zwykle lusterka) i stoimy. Patrzę, przejechał pospieszny do Wrocławia (który jedzie przez Rybnik) i widzę dalej, że zjechał na tor i peron, z którego mój pociąg miał jechać... no ok, ale po co on tam zjechał? Czemu nie mógł jechać z drugiego peronu tak jak zawsze? Czyżby zwrotnica zamarzła? Wcale bym się nie zdziwił ;-) No i po chwili patrzę, pociąg ruszył i wtoczył się na właściwy peron. Kurcze, w pewnym momencie wręcz wystraszyłem się, że wsiadłem do złego pociągu.. ale konduktor by mi chyba powiedzial, że to nie jest do Rybnika, nie?
Dojechalem do Rybnika tak jak należy (czyt. 7:50 - spóźnienie mieści się w normie ~10 minut, stąd piszę, że dojechał jak należy). Szybko na uczelnię. W sumie nie musiałem, aż tak szybko iść, bo i tak babka wywoływała ludzi... tzn. każdy wchodził jak chciał - byle pojedynczo. Wpisała mi te 3+.. i mi mówi "najgorsza ocena". No tak, nie ma jeszcze wpisu z fizyki i elektrotechniki. Fakt, mogłem poprawiać, ale bałem się, że napiszę gorzej niż na 3+ i będę musiał potem się męczyć z poprawianiem itd. Dlatego zdecydowałem się na 3+. Ale jak potem zobaczyłem zadania to wręcz żałowałem, bo były względnie proste! (chyba nawet łatwiejsze jak na kolosach). No ale trudno. Po chwili nie zauważania mnie poszedłem na dworzec i pojechałem do Mikołowa. Wsiadłem do autobusu... i co? Prawo Murphy'ego jest zawsze prawdziwe. Nieważne które, one są zawsze prawdziwe! Jeśli idzie coś za dobrze, musi się stać coś złego. Oczywiście. Przedostatni przystanek w Gostyni i autobus się zepsuł. Pół godziny straty, przyjechał autobus zastępczy i wróciłem do domu. Jestem tu od 3 godzin. Ale i tak nadal mam zimne stopy...

A w domu nic ciekawego nie robiłem.

Czy to koniec? Oczywiście że nie :>


Wracając z uczelni naszły mnie różne myśli. Zastanawiałem się nad wyborem. Ogólnie. W końcu codziennie dokonuje się jakiś wybór, choćby tak trywialny, jak uczyć się, czy nie. Co jakiś czas pojawia się większy wybór, taki jak wybór studiów, kierunku, czy choćby, pisać egzamin czy nie. A w związku z wyborem wiąże się też przecież przyszłość, to co będę robić.. I to mnie napawa pewnym.. strachem. Że wybrałem źle, że mnie tak naprawdę informatyka tak nie kręci, że mnie się to szybko znudzi, że to nie jest to, co będę chciał robić za 10-20 lat. Że nie będę mieć po prostu motywacji życiowej. I tak sobie myślę, że równie dobrze mógłbym, jeśli mi się nie powiedzie na PolSl, podjąć się studiów np. na UŚ na kierunku matematyka. No OK, ale żem teraz dowalił, nie? Jaka przyszłość informatyka a jaka matematyka? Wielu by się pewnie nie wahało. Informatyka może przynieść większe korzyści majątkowe. To fakt. Dobry informatyk na odpowiednim stanowisku może zarabiać ~5 tys zł (albo i więcej). A po matematyce, co? Zawód nauczyciela? No OK, idźmy tym tokiem rozumowań. Skończyłem matematykę z tytułem magistra i rozpoczynam od nowego roku szkolnego nauczanie w liceum. Po roku pewnie będę mieć dość, no ale powiedzmy że po 3-5 latach podejmę się studiów doktoranckich. Zaocznie rzecz jasna. W międzyczasie pracuję sobie dalej jako nauczyciel matematyki w liceum. Po uzyskaniu tytułu doktora rozpoczynam karierę naukową - będę wykładać na jakiejś uczelni. A choćby na PolSl w Rybniku ;-) Przecież to wcale nie jest taka zła kasa, zapewne nie. Stresu praktycznie brak, bo przecież taki wykładowca może mieć w dupie studentów, ważne żeby wyłożył dany materiał i wyegzekwował wiedzę od studentów. Co za problem? I to praca tylko od października do czerwca. Z czego w czerwcu ograniczać się będzie do ostatnich egzaminów. We wrześniu też parę dni, kilka egzaminów i koniec. Perspektywa wcale nie taka zła, czyż nie? A jeszcze do tego można prowadzić w pewnym zespole na uczelni badania... Po napisaniu kilku prac i rozpraw można starać się o habilitację. Kolejny sukces. I co? Nazywam się dr hab. Michał Moczulski, nie brzmi ładnie? Wg mnie tak. No i idę dalej, zdobywam dalej wiedzę matematyczną, wykładam studentom matematykę, biorę udział w projektach badaniach, itp. Wreszcie mogę mieć całkiem ładny dorobek naukowy, za co mogę otrzymać tytuł profesora. Czyż to nie cudowne? Prof. dr hab. Michał Moczulski. Tak. A potem już się jest usadowionym do końca życia. Ładna emerytura, wiedza uzyskana... można później prowadzić sobie studia w innych dziedzinach życia, a jak. A jak już bym był tym profesorkiem to mógłbym nawet zostać rektorem uczelni. Jego Magnificjencja Prof. Dr Hab. Michał Moczulski Rektor XYZ. Za niedługo braknie szerokości kartki bym mógl się podpisać, no ale co, czemu by nie?
A tak, musze się uczyć fizyki i elektrotechniki... Czy to dobry wybór? Mam wrażenie, że nie, mogło to wszystko potoczyć się inaczej... mogę mieć rok stracony. Do wojska? Ani mi się śni! Ale i tak z fizyką może nie będzie aż tak źle, elektrotechnikę teoretycznie też powinienem zdać. Co potem będzie, to się jeszcze okaże, ale w chwili obecnej to tak mało optymistycznie zapatruję się na taką przyszłość. Skończę ten kierunek i co potem? Praca ciężka.. programy pisać? No ale jak właściwie wygląda praca trakiego programisty? Siedzi przed kompem z ekipą innych kolesi w okularach i myślą nad algorytmami a następnie zaczynają pisać własne części programów? Nie wiem... ale wcale ciekawsze to może nie być od kariery naukowej... Albo i inne pytanie - czemu by nie kariera artystyczna? Muzyka... pasja, hobby.. czemu i nie praca? Jedna ze wspanialszych prac, jakich można by się podjąć przecież. Fakt, może być męczące koncertowanie przez rok... a dopóki zespół nie stałby się gwiazdą, to przecież jakoś żyć też by trzeba by... więc i praca dodatkowa bylaby potrzebna, a więc i wykształcenie.. ale jakie wykształcenie? Informatyk? Matematyk? Ekonomista? Historyk? Geograf? Archeolog? Ksiądz? Minerolog? Emeryt? Filolog? Fizyk? Chemik? Jakiś inny inżynier? Coś w finansach? Psycholog? Socjolog? A może po prostu zostać konduktorem, oczywiście niekoniecznie na trasie Katowice-Bielsko, ale np. w pociągach IC i jeździć w luksusowych pociągach z Bielska do Warszawy, z Warszawy do Krakowa przez Włoszczową, czy do Wrocławia.. albo Zakopane-Szczecin... dlaczego by nie? To też ciekawy zawód..
Czy dobrze postąpiłem wybierając kierunek informatyka?
Czy po nieudanym roku wybrać matematykę?
A może po informatyce rozpocząć studia matematyczne?
A może olać wszystko i iść do szkoły oficerskiej?
A może.... no właśnie, co robić w życiu? Czy będę mieć dość motywacji życiowej, gdy wybiorę już jakiś zawód i uzyskam wykształcenie? Czy będę chciał to robić?


Mam lekarstwo - gorzkie, niesmaczne i długo je trzeba dawkować... tak, nie mylisz się. Lekarstwem jest czas...


Dzięki, że wytrwałeś/aś do końca.

25 stycznia 2007

Mandylion

Wczoraj nic nie pisałem... wypadałoby wreszcie coś napisać ;)

znowu....



Cóż, po bardzo interesujących dniach przyszło to co zawsze - nuda. U mnie nic się nie dzieje.. jak niemal zawsze. No ale nie o tym chcecie czytać, co nie?
Hmmm, Polska gra na MŚ w piłce ręcznej. Wczoraj oglądałem mecz z Francją. Jakkolwiek w pierwszej połowie szło im całkiem nieźle, tak w drugiej połowie widać było kompletną dominację naszego przeciwnika... Ale dzisiaj Polacy się zrehabilitowali i pokonali silną reprezentację Islandii. Także ćwierćfinały są już w zasięgu ręki :)
Poza tym, siedzę w domu i albo próbuję się uczyć fizyki, z której nic nie rozumiem, nie wiem, co to za oznaczenia wiecznie są we wzorach, i w ogóle nic nie wiem... albo coś gram, albo coś piszę, albo pilnuję Ani... łobuz z niej straszny :P ale co też o niej będę pisać... to mój blog nie Ani ;p
Słucham teraz bardzo ładnej piosenki.. Sand and Mercury zespołu The Gathering... z albumu Mandylion ;) i chyba temat tej notki już nie jest taki tajemniczy, mam nadzieję. W sumie, Mandylion to jeden z lepszych albumów muzycznych jaki do tej pory słuchałem... Ostatnio myślałem, czy by nie kupić sobie go.. ale jak zobaczyłem cenę... kurde, czemu te wydawnictwa muzyczne w Polsce są takie drogie?!? Ja rozumiem, że na zachodzie kosztuje np. 15 euro to w Polsce "musi" kosztować 60zł... z tą różnicą, że tam zarabia się 4 razy więcej.... stąd u nas albumy powinny kosztować chociaż te 30zł... no niestety, ciężko jest znaleźć dobry album w dobrej cenie... i tutaj jest przyczyna piractwa. No spoko, 60zł na miesiąc czy nawet 120zł to nie tak dużo, można sobie pozwolić... ale przecież to są tylko ok. 2 godziny muzyki.. i to jeszcze można sobie pozwolić, jeśli się zarabia.. mało mało.. drogo jak cholera. hmm, zaczynam pisać o maśle maślanym, wylewam się niepotrzebnie.
Dlatego chyba skończę tą notkę.
Jutro jadę do Rybnika... i to z rana i tylko po to, żeby mieć wpis z matmy... w sumie, czemu nie? Myślę, że będę w domu już około 11... w sam raz by potem się nieco pouczyc... chyba nie wierzę w co piszę :P


cześć!

23 stycznia 2007

Fizyka - pierwszy termin

Nie będę się rozpisywać, piszę jeszcze raz za tydzień. Choć to było do przewidzenia.
Co prawda, napisałem coś.. z teorii napisałem chyba 4 dobrze na 10... ale to i tak zapewne nie będzie wystarczające, by mieć te 3... zadania? Teoretycznie zrobiłem dwa... ale nie mam co do nich żadnej pewności, w związku z czym, zapewne nawet 3 nie będzie. Oby za tydzień były te same pytania... Jedno jest pewne - zacznę się do tego drugiego terminu uczyć już nawet jutro... bo dzisiaj to mi się wcale nie chce :P

Śnieg dzisiaj sypał :/ suuuper... rano pewnie będę musiał odśnieżać (jeśli nawet nie później wieczorem)... Już mam dość zimy! o.O

Nic więcej godnego odnotowania dziś.... <(^^,)> rozwala mnie ta emotka ^_^

pozdr

22 stycznia 2007

Wieczór złego dnia...

...niekoniecznie musi być zły :]

Oglądałem sobie mecz mistrzostw świata w piłce ręcznej rozgrywanych w Niemczech. Polacy pokonali gospodarzy po bardzo ładnym i zaciętym meczu dwoma punktami i z pierwszego miejsca awansowują do kolejnej rundy. Faaajnie :]

Sprawdziłem sobie połączenie MZK z Mikołowem. Okazuje się, że rano mam całkiem dobre połączenie... dodatkowo, czas oczekiwania w Miko jest porównywalny do tego w Kato... Cena? 20 gr taniej nawet. To w sumie jest dobre rozwiązanie :] I tak zrobię jutro! 9:13 z Kobióra.. tam coś koło 9:43... a pociąg mam o 10:32.. (Piotrowice: 9:07 -> 9:27 -> 10:22, krócej). Powrót przez Pszczynę. W końcu mam miesięczny :] Piątek? Tam przez Pszczynę, powrót 9:10 z Rybnika, w Miko coś ok. 9:50 a stamtąd 10:10 do domu. Nie zrobię inaczej :)

Cholernie bardzo nie chce mi się uczyć na fizykę. Kto to widział robić takie durne egzaminy z tego przedmiotu, który i tak na nic mi się nie przyda? :D Szkoda papieru jutro będzie.. no ale trudno. Spiszę pytania, na za tydzień się pouczę porządniej. Obiecuję :)

Pozdrowienia dla wszystkich dziadków!

Miało być tak pięknie...

.. ale nie było... tzn. niezupełnie. Zamiast wrócić do domu nawet o 11 wróciłem po 15... Niestety, PKP minimalnie zawiodło, ale może i moja w tym wina?
Zacznę może od początku :]
Wstałem dzisiaj trochę wcześniej niż zwykle - 4:35. Przygotowałem się, wdziałem garniak i poszedłem na pociąg. W Pszczynie planowo - 5:53. Czekam na pociąg z Rybnika, wtłacza się, wsiadam, wypijam trochę kawki na wzmocnienie. 6:25 otwieram książkę z fizyki, podczas czytania której nieznacznie zwiększyłem swoją wiedzę nt. fizyki. W Rybniku przed 8, w budynku, gdzie miał być egzamin byłem po 8. Poczekałem prawie do 9, dostałem wpis z programowania - bdb i mogłem już iść szybko na stację. Jednak poszedłem powoli, drogą bardzo okrężną, wszak pociąg miał jechać o 10:01... no ale nie pojechał... bo on jeździ tylko w soboty, niedziele i święta... klapa (9:11 jechał na Katowice a potem około 9:40 pośpiech). Czekanko do 11:24. Pociąg przyjechał względnie punktualnie, ale już nie wyjechał. Czekaliśmy najpierw na spóźniony z Katowic... no i pojechałem. Jeszcze wcześniej muszę zaznaczyć, że padła mi bateria w komórce i nie wiedziałem, ktora jest godzina... Dojechałem do Piotrowic. Jak się okazało, jakieś 7 minut za późno. Oczywiście, kolejne prawo Murphy'ego się sprawdziło. Te pociągi, które nie miały się spóźnić spóźniły się, a te które powinny były wcale tego nie zrobiły. W związku z czym czekała mnie perspektywa przesiedzenia na dworcu podmiejskim blisko dwóch godzin... Jak wiadomo, za Chiny ludowe nie miałbym ochoty tam tyle siedzieć, więc poszedlem na miasto. Wybrałem losowy kierunek i doszedłem do jakiegoś przystanku. Tychy, Tychy, Tychy... jest, 36. Jeden tyle co pojechał, drugi za pół godziny będzie. OK, do kiosku po bilet i z powrotem na przystanek. Wsiadłem. 13:16 chyba było. Dojechałem pod Real w Tychach, było coś przed 14. Ale nie wiedziałem dokładnie ile było, bo komórka nie żyła jak wcześniej. Poszedłem kupić bilet i poszedłem pod Biedronkę (ostatni przystanek w Tychach). Ale niepotrzebnie. Sprawdziłem komórkę, uruchomiła się i nawet nie pluła się, że jest nienaładowana. No OK, poszedłem pod Real. Mam czas. Idę dalej, mam jeszcze czas. Dodatkowo, pomyślałem sobie, co będę stać, skoro mogę chodzić, a jak będę chodzić będzie mi przynajmniej ciepło... Zresztą, autobus pewnie i tak będzie tak zapchany że bieda będzie do niego wejść. Więc doszedlem pod Aptekę i tam chwilę poczekałem. Wreszcie przyjechał i wcisnąłem się. Było ciężko, a i jeszcze za mną parę osób próbowało wejśc. Myślałem, że ja nie wejdę... ale to co zobaczyłem pod Biedronką przerosło me najśmielsze oczekiwania. A w zasadzie to, co się wydarzyło od Apteki do Biedronki. Byłem pewien, że do atubosu już na pewno nikt nie wejdzie. Jakże się myliłem, kiedy zauważyłem, że weszło jeszcze conajmniej 15-20 osób! No super. Pojemne te autobusy... ciekawe, jakie są wymogi Unii na pojemność autobusów, a właściwie - ile osób może wejść do takowego, żeby było to uznane za bezpieczne, itp. Tego się nie dowiem. Dojechałem jakoś do Kobióra, jeszcze brat też jakoś wyszedł z tego autobusu.. on sobie poszedł kupić bilet ja poczekałem na niego. Wróciliśmy do domu.. tyle co właściwie. Nawet jeszcze obiadu nie zjadłem bo go nie ma .. Ale chyba zaraz będzie :D to tyle dzisiejszych perypetii... szkoda tylko, że tak pięknie zapowiadający się dzień tak szybko zmienil się w koszmar... tzn. zawsze moglo bylo być gorzej, to fakt, ale mimo wszystko... mogłem już być o 11 albo nawet 13 w domu.... cóż.... A do jutrzejszej fizyki to już kompletnie nie chce mi się uczyć.. jeśli poczytam dzisiaj cokolwiek to uznam to za sukces... tzn. jak coś z tego będę wiedzieć dodatkowo....
A jak tam moja komórka? O dziwo, jeszcze się nie rozładowała.... ciekaw jestem, ile razy dzisiaj jeszcze się rozładuje, a jak ją potem włączę to jak długo będzie jeszcze trzymać.... :P

21 stycznia 2007

Pierwszy wpis

Postanowiłem założyć sobie bloga... ciekaw tylko jestem, jak długo będę go pisać i przede wszystkim - co będę tu pisać :D może się okazać tak, że będę pisać przez kilka tygodni góra miesięcy i mi się znudzi... może się zdarzyć, że wytrwam rok.. kto wie? To się jeszcze okaże :) narazie piszę tą pierwszą notkę... może nie ostatnią ;) może będzie mi się chciało zmienić trochę wygląd tego bloga.. żeby nie wyglądał tak.. difultowo ;)

Ale narazie może być kłopot z czasem. Dlaczego? System Eliminacji Studentów Jest Aktywny. W skrócie, mówi się na to SESJA. Cóż, tym razem będę mieć stosunkowo łatwą sesję, tak myślę, bowiem muszę zdać tylko ("tylko"?) egzamin z fizyki i kolosa z elektrotechniki. To drugie będzie bardzo ciekawe :/ do tej pory zdało chyba aż 5-7 osób (z ok. 30). To chyba mówi samo przez się.. ale 3-ci termin ponoć jest najlatwiejszy.. zobaczymy, pożyjemy :)
Poza tym, egzaminu z matmy jak i z programowania pisać nie muszę. Z obu już mam zaliczenie i zwolnienie z egzaminu. Oceny, odpowiednio: 3+ i 5. Chciałbym z matmy mieć lepszy wynik... no ale trochę czasu brakło, niestety. A z programowania, jakże by inaczej, jestem zadowolony :]

To narazie tyle, wracam do fizyki, którą ledwie zacząłem dzisiaj...

PS Chciałbym życzyć wszystkim babciom wszystkiego najlepszego!